Kiedyś w mym życiu miała miejsce seria przykrych zdarzeń, które obarczam winą za to, że straciłam pisarską wenę. Nigdy nie zasługiwałam na miano pisarza, ale na pewno wiecie co mam na myśli. Bardzo chciałabym tchnąć w umarłą wenę iskierkę życia. Wskrzesić ją, jeśli jeszcze istnieje taka możliwość. Dlatego postanowiłam założyć bloga i opublikować tu stare opowiadanie w nieco zmodyfikowanej, poprawionej wersji. Fabuła jest dość dziecinna i nie jestem pewna, czy da się ją ulepszyć. Pisanie tego opowiadania ma dla mnie charakter ćwiczenia, więc będę wdzięczna za konstruktywną krytykę.
"She's a creation made by evil hands
She slept in her grave for thousand years
But in this night of violent tears he brought her back to life again
He created an angel just for himself
He gave her beauty he gave her life
But she couldn't live without a soul
So she faded away again"
Blutengel "Oxidising angel"
Prolog
Samotna błyskawica wynurzyła się z
ciemnej toni nieba. Uzyskawszy zawrotną dla ludzkiego oka
prędkość, grzmotnęła w metalowy pręt, przymocowany do jednej z
wieżyczek starego zamczyska. Zaiste, był to przedziwny budynek o licznych,
strzelistych wieżach. Aby dostać się do środka, należało
skorzystać z drogi – brunatnej powierzchni, oplatającej łagodniejsze zbocze góry, niczym
wąż. Z drugiej strony budynek był
odseparowany od świata przez urwisko. Grunt kończył się nagle, jakby część góry została brutalnie wyszarpana przez olbrzyma.
W specjalnie przygotowany przyrząd
rąbnęła kolejna złota smuga błyskawicy. Rozległo się
charakterystyczne rzężenie prądu, a wiatr pracowicie roznosił po najbliższej
okolicy swąd spalenizny. Okna najwyższej wieży usytuowanej nad urwiskiem, przez ułamek sekundy zatliły
się złowróżebnym, jasnym światłem. Potem lunął rzęsisty
deszcz – ulewa szumiała głośno, a ociężałe krople deszczu rozbijały się o ostre skały.
Powiem Wam w tajemnicy, że gdybyście
znaleźli się na zamkowym dziedzińcu, bez wątpienia wyczulony słuch
wyłowiłby wśród stukotu ciężkich kropli niewyraźny trzask
pękającej szyby, poprzedzony przez dramatyczny kobiecy krzyk.
Gdybyście byli magami i stworzyli
sztuczne, białe światło, ujrzelibyście postać spadającą na dno
przepaści. Z daleka wyglądała jak bezwładna kukiełka. Jak lalka
odziana w zwiewne szaty, niemiłosierne targane powiewami wiatru, a
przecież była człowiekiem. Przynajmniej w połowie.
Na twardej, skalistej powierzchni straszliwą czerwienią zalśniły rozbryzgi mózgu, głucho zagruchotały
pękające kości. Zniekształcone upadkiem ciało z kończynami powyginanymi pod dziwnym kątem leżało na dnie przepaści, pośród rozmaitych odpadków i porzuconej, bezużytecznej alchemicznej aparatury.
Nad nieruchomym ciałem
stado czarnych nietoperzy wykonywało zagadkowy powietrzny taniec. Deszcz
przeszedł do fazy mżawki – już niemal cała mozaika z krwi została
zmyta – kolejna zbrodnia nie zostanie zapisana w ludzkiej pamięci.
Jakże żałosnym bytem jesteś
człowieku, iż wystarczy upadek z wysokości, by twa ziemska
przyszłość legła w gruzach!
Lecz nagle, cóż to za dziwy!? Ciało
drgnęło, zmarła
zaciskał i rozprostowywała palce, raz po raz. Pożółkłe, ostro zakończone paznokcie jednej z dłoni drapały pobliski głaz. Egzystowanie jako zombi, z
martwym ciałem będącym zatrutym hakiem trzymającym duszę w
przegniłych okowach w zasadzie było gorszym rozwiązaniem, niż śmierć.
Nietoperze zapiszczały, a
w cienkich głosikach można było usłyszeć nutkę entuzjazmu. Ciało kobiety rozpoczęło powolny proces regeneracji. Komórka po komórce, tkanka po tkance napełniało się na nowo życiem.
Upłynął tydzień,
dwa tygodnie, miesiąc, a zbrodniarz zdawał się zapomnieć o swoim występku, całkowicie pochłonięty przez przeprowadzanie kolejnych szalonych eksperymentów w swej wieży.
Kobieta leżała
– nieruchoma, ślepa i głucha, zatopiona w plątaninie burych od warstwy brudu włosów, ale coraz bardziej kompletna. W pobliżu miejsca, w którym spoczywała często pojawiały się nietoperze, jakby były wiedzione tajemniczą, magnetyczną siłą.
Pewnej
ciepłej, letniej nocy rozwarła szeroko powieki – żółte tęczówki
zabłysły złowrogo w mroku. Niczym zwierze, pełzała po błotnistej
ziemi szukając pożywienia. Nieustannie upadała w brunatne kałuże,
była słaba, bardzo słaba. Nie
pamiętała zdarzeń z przeszłości, każdy wysiłek umysłu przynosił falę dotkliwego bólu. Była ledwo świadoma własnego istnienia.
Stała się karykaturą wampira
wciśniętą w ciało młodej niewiasty, inaczej mówiąc: pół-wampirem, pół-człowiekiem. W drobnym ciele cechy dwóch gatunków krzyżowały
się w sposób sprzeczny i niepojęty. Stała się istotą żyjąca na granicy dwóch światów. Osobnicy jej pokroju nie mogli liczyć na akceptację wśród ludzi, ani demonów.
Jednego wieczoru, usiadła pod rozłożystym dębem i oparła plecy o drapiącą korę. Smętnie spuściła głowę. Spojrzała na sine ręce i nadgarstki nakrapiane drobnymi rankami. Organizm bardzo długo walczył z głodem, a podczas wędrówki przez las nie spotkała nawet najmniejszej myszy, którą mogłaby się pożywić. Ponownie wpiła kły we własny nadgarstek, a z jej piersi wydobyło się smutny jęk. Niedługo umrze, to przesądzone. Czuła narastające osłabienie, które pochłaniało strzępy myśli snujące się wolno w umyśle.
Wtem poczuła coś, co rozbudziło jej zmysły. Cudownie słodki zapach, przetykany nutą cierpienia. Mimowolnie poruszyła nozdrzami, aby poczuć go wyraźniej. Ostatkiem sił odkleiła plecy od drzewa i zaczęła się czołgać. Organizm uruchomił tryb przetrwania, musiała odnaleźć miejsce, które było źródłem przyjemnej woni krwi, która zadziałała na nią, niczym sole trzeźwiące.
W końcu znalazła się na skraju niewielkiej polany. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w osobliwy obraz: na sporym, płaskim niczym stół głazie, leżał mężczyzna. Po szyi sączyła się cieniutka stróżka krwi, która ciągnęła się aż do bezwładnie opadającej poza krawędź skały ręki. Krople krwi skapywały z palców w miękką zieloną trawę. Z każdą spadającą kroplą w głowie pół-wampirzyc rozlegało się głuche dudnienie.
Nie była świadoma w jaki sposób znalazła się przy mężczyźnie. Nachyliła się nad jego ciałem i zamarła w bezruchu. Wciąż tliła się w nim resztka życia. Wyczuwała to, lecz nie potrafiła powstrzymać wampirzej natury. Najpierw zlizała krew z bezwładnej dłoni. Przepełniona ekstazą przyssała się do rany na skroni.
Jej ciało powoli odżywało, a myśli wreszcie zaczęły się układać w sensowne ciągi. Niespodziewanie czyjaś silna dłoń szarpnęła ją za ramię. Odwróciła się i spojrzała na oprawcę. Był to wysoki mężczyzna odziany w czarne szaty. Na głowę naciągnął kaptur, powyżej linii ciemnego szala widoczne były jedynie oczy. Błękitne tęczówki poruszały się nerwowo w gąszczu czerwonych żyłek, gdy skanowały jej twarz.
- Psia mać - warknął nieznajomy - przez ciebie straciłem całkiem dobrą przynętę. Mogłaś zostawić choć trochę krwi, pokrako! - Usłyszała przytłumiony szalem głos.
[Edit] Zostały dodane akapity
Na początku myślałam, że to upadek anioła, ale jak błędna była moja teza.
OdpowiedzUsuńBardzo lekko opisujesz, że jest to przyjemne dla oka. Przeczytałam to od razu, nie zostawiając sobie tego na później (a zawsze tak robię). Co mi jedynie przeszkadza? Te dziwne duże odstępy, które wyglądają tak nieestetycznie... Noale nic, coś takiego warto przeczytać.
Sam prolog nie jest tak wielce tajemniczy, jak u niektórych, za co masz plusa. Ciekawa jestem, za ile dodasz pierwszy rozdział, bo naprawdę ciekawa jestem tego, co tu będzie. ;)
Zapraszam również do siebie: poznac-przeznaczenie.blogspot.com :)
Pozdrawiam cieplutko.
Witaj,
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Odstępy to akapity, które pojawiły się w wyniku problemów z edycją tekstu.
Następną część postaram się zamieścić w przyszły weekend.
Chętnie zajrzę na Twojego bloga :)
Dziękuje za komentarz :) Zobaczyłam, że piszesz opowiadanie w moim klimacie więc postanowiłam się odwdzięczyć ;D
OdpowiedzUsuńNa samym początku, wielkie brawa na stojąco za styl i sposób opisywania otoczenia. Jest on ewidentnie na wysokim poziomie, godnym pozazdroszczenia. Przeważnie osoby, którym świetnie idzie w opisach otoczenia kuleją kiedy trzeba opisywać akcję, dlatego jetem ciekawa jak to będzie wyglądać w następnych rozdziałach. Nie chce oczywiście, oceniać bezpodstawnie, dlatego będę czytać następne rozdział oczekując już nieco akcji - bo opisy idą ci na 6+.
Jedyne czego mogę się przyczepić to zdanie:
,,...bez wątpienia wyczulony słuch wyłowiłby wśród stukotu ciężkich kropli niewyraźny, a zarazem trzask pękającej szyby,''
Wydaje mi się, że po tym ,,zarazem'' chciałaś wstawić jakiś przymiotnik ,,niewyraźny, a zarazem jakiś-tam''. W każdym razie zdanie brzmi dziwnie w tej formie.
Co jeszcze... pomysł mi się jak na razie podoba, zobaczymy jak się to rozwinie. Na razie wygląda to naprawę bardzo dobrze, jest wciągające i przyjemne. Tylko tak dalej ;)
Dziękuję za uwagę :) Faktycznie, to jest moje niedopatrzenie. "zarazem" powinno być wykreślone ze zdania.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że na razie się podoba, mam nadzieję, że uda mi się utrzymać poziom :)
Dziękuje za komentarz, zapowiada się ciekawi, trochę przyciężko mi się to czytało choć opis otoczenia jest fantastyczny, no cóż co dalej to ocenie niedługo jak doczytam resztę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPowrót do pisania po sporej przerwie zawsze jest trudny, pewnie dlatego nie czytało się lekko. Dziękuję za odwiedziny :)
OdpowiedzUsuń